Ludzie patrzyli na mnie jak na powietrze.
„Proszę pani” – warknęła kobieta w szkarłatnej sukni – Vanessa. Widziałam ją w magazynach. „Ten szampan jest letni. Proszę do roboty”.
Przeprosiłam i podałam nowy kieliszek. Nawet na mnie nie spojrzała, machając ręką.
Weszła pani Langford, kobieta nadzorująca galę. Miała ponad pięćdziesiąt lat, ubrana w lśniącą złotą suknię, poruszała się jak księżna. „Ty” – warknęła, wskazując na mnie. „Jak masz na imię?”
„Eleno” – odpowiedziałam spokojnie.
„Cóż, Eleno, mam nadzieję, że jesteś bardziej kompetentna niż reszta ekipy. Przystawki się spóźniają, a to ma być prestiżowe wydarzenie, a nie zwykły bufet”.
Skinęłam głową. Przez kolejną godzinę krytykowała każdy mój ruch.
Inni goście poszli w jej ślady. Najwyraźniej uprzejmość nie była dziś w modzie. Zostałam zignorowana, zbesztana za błędy, których nie popełniłam, i potraktowana jak mebel.
„Ta krewetka jest zimna” – mruknął mężczyzna w dopasowanym smokingu. „Czy ty w ogóle wiesz, co robisz?”
Powstrzymałam ripostę. Za nic nie płacił – to była impreza charytatywna – ale milczałam i zaproponowałam nowy talerz.
Wtedy ktoś z personelu zadzwonił, że jest chory, i zapanował chaos. Pani Langford była wściekła.
„Eleno” – powiedziała ostro. „Idź do kuchni i pomóż nam zmywać. Brakuje nam ludzi”.
Mrugnęłam do niej. „Zatrudniono mnie do obsługi, a nie do zmywania”.
