A potem to pytanie. Nie zapytałem dlaczego.
W domu poszła prosto do swojego pokoju. Następnego ranka, przy naleśnikach, usłyszała tę historię: Jamal przyprowadził dziewczynę, której nie znała. Doszło do pocałunku. Potem kłótni. Potem dziewczyna nazwała ją niewłaściwym imieniem – dwa razy. Powiedziała to jak fakt, ale jej spojrzenie sprawiło, że coś we mnie pękło.
Tej nocy, klejąc trójskładaną deskę na projekt szkolny, zapytała:
„Dlaczego nigdy nie odszedłeś?”
Prawie przewróciłem klej.
„Bo nigdy tego nie chciałam” – powiedziałam. „Bo cię kocham”.
Skinęła głową. Nie przestawała kleić. W poniedziałek mój kontakt w jej telefonie powiedział „Tata”.
To mógł być koniec. Ale poczta miała inne plany.
Przyszedł list od prawnika Jamala: wniosek o wspólną opiekę – weekendy, święta, decyzje dotyczące szkoły i zdrowia. Zahra miała drżące ręce. Zadzwoniliśmy do naszego prawnika. Szybko zrobiło się bałagan.
Nigdy nie adoptowałam Amiry. Prawnie byłam biernym obserwatorem. Żadnego głosu. Żadnej pozycji. To mnie złamało.
Zahra nas uspokoiła.
„Zróbmy to jak należy” – powiedziała. „Jeśli ona tego chce, rozpoczniemy adopcję”.
Przy makaronie z serem Zahra delikatnie poruszyła ten temat.
„Co byś pomyślał, gdyby Josh — gdyby tata — oficjalnie cię adoptował?”
Amira mrugnęła.
„Myślałem, że już to zrobił.”
Jeszcze nie, powiedzieliśmy jej.
„Tego chcę” – powiedziała.
Rozpoczęliśmy maraton papierów. Weryfikacja przeszłości. Przesłuchania. Wizyty domowe. Teczka na tyle gruba, że mogłaby podeprzeć otwarte drzwi. Jamal zaprotestował. Nazwał to alienacją. Powiedział, że kradniemy mu córkę.
Tymczasem Amira musiała porozmawiać z rzecznikiem praw dziecka. Musiałem wyjaśnić miłość w punktach i datach – żeby przekonać obcych do czegoś, co w naszym domu już było znane.
Na ostatniej rozprawie sędzia przyjrzał się aktom, a następnie Amirze.
„Czego chcesz, kochanie?”
